wtorek, 16 stycznia 2024 14:10

Historia o piekle, które wydarzyło się w raju. Ta śmierć zmieniła postrzeganie depresji...

Autor Norbert Kwiatkowski
Historia o piekle, które wydarzyło się w raju. Ta śmierć zmieniła postrzeganie depresji...

Znacie to uczucie, gdy ponurość i smutek otacza wasz każdy kolejny dzień, nie macie ochoty, baa... nawet żadnych chęci na bycie szczęśliwymi, a jedyną odskocznią potrafią być nałogi i uciekanie w samotność? Jeśli tak, to jesteście wśród milionów ludzi na całym świecie. 15 stycznia obchodziliśmy naprawdę ważny dzień. NIEPRAWDOPODOBNIE WAŻNY! I to nie ze względu na fakt, że to trzeci poniedziałek stycznia... Blue Monday ma przypomnieć każdemu z nas, że jesteśmy tylko ludźmi i nigdy nie wiemy, kiedy jeden z najgroźniejszych przeciwników w postaci depresji dobierze się do zniszczenia naszego świata.

To nie będzie zwykły artykuł z formułek, których znamy mnóstwo z internetu. Napisanie, że depresja jest zła. to po prostu za mało. To trochę, jak z jedzeniem i piciem niezdrowych rzeczy zachowując odpowiedni balans. Niby to wiemy, ale... No właśnie! Samotnie z tą ciężką chorobą nikt nie ma szans wygrać i to się tyczy każdego z nas, co najlepiej ukaże historia przedstawiona poniżej.

Zapraszam.

Freddie Mercury w swoim wielkim przeboju grupy Queen śpiewał, o przedstawieniu - które musi trwać po całą wieczność. I mimo że nagła śmierć artysty wstrząsnęła światem, to pamięć o nim nigdy nie przeminie. Los Brytyjczyka, który zmarł na AIDS, pokazał opinii publicznej ogrom problemu, jakim była ta choroba. Nieco inna, lecz równie inspirująca historia miała swoje miejsce za naszą zachodnią granicą. Robert Enke to były bramkarz reprezentacji Niemiec oraz takich zespołów, jak: Barcelona czy Hannover. Wydawało się, że miał wszystko, jednak wtedy pojawił się najgroźniejszy przeciwnik – depresja. Niewidzialny rywal niszczył go każdego dnia, aż w końcu zmusił do samobójstwa. Po raz pierwszy w świecie sportu zaczęto mówić o tym, jak brutalne żniwo może zbierać depresja nie tylko wśród szerzej anonimowych postaci, ale również osób, na które nakładana jest ogromna społeczna presja.

Depresja narodziła się w Barcelonie

Robert Enke uznawany był za jeden z największych talentów w Niemczech na pozycji bramkarza. Karierę rozpoczął w klubie Carl Zeiss Jena. Dobre występy zaowocowały transferem do Borussii Moenchengladbach, a następnie wyjazdem za granicę. Wybór wydawał się rozsądny – Benfika Lizbona. Klub utytułowany, ale jeszcze nie ze ścisłego topu. Tam miał ukształtować swój niewątpliwy talent.

Kolejny przystanek to już słynna FC Barcelona. Drużyna, o której śni każdy zawodowy piłkarz. Problem w tym, że Niemiec był tam dopiero trzecim bramkarzem. Nieudany epizod w Barcelonie bardzo wpłynął na bramkarza, który z Dumy Katalonii został wypożyczony do Fenerbahce Stambuł. Tam jednak było jeszcze gorzej. "Czułem się samotnie i źle" - mówił piłkarz o pobycie w Turcji.

Taka deklaracja była jasnym sygnałem, że konieczna jest zmiana otoczenia. Robert uwielbiał być niepodważalnym numerem jeden. Najlepiej się czuł, gdy drugi bramkarz był w niego wpatrzony jak w obrazek, jak Jose Moreira w Benfice. Dlatego większość kolegów z drużyny i szkoleniowców nie miała okazji widzieć u Roberta depresji.

Po kolejnej nieudanej przygodzie, tym razem na Teneryfie, Enke postanowił wrócić do Niemiec. Wybór okazuje się słuszny. W barwach Hannoveru znowu jest sobą, a kibice mogą zachwycać się jego kolejnymi świetnymi interwencjami. Niestety, w 2006 r. dzieje się coś, co już na zawsze wpłynie na Roberta Enke. W wieku dwóch lat na wadę serca tragicznie umiera jego dwuletnia córka. Piłkarz i jego żona – Teresa, dzielnie znoszą ten fakt, jednak dla kruchego psychicznie piłkarza to ogromny cios.

Szok dla świata sportu

Życie toczy się dalej, ale dla Roberta tak jakby się zatrzymało. Wielkie sukcesy nie zabijają tęsknoty za córką. Robert jest na szczycie futbolowego świata, choć tak naprawdę zdany jest sam na siebie, wobec ogromnego zła. Emocjonalność człowieka to piękny skarb, lecz niesie za sobą jeszcze większe niebezpieczeństwo.

2009 r. ma być przełomowy. Zawodowo i w życiu rodzinnym wszystko zaczyna się układać. Robert jest na fali, gra w kadrze i ma dużą szansę być pierwszym bramkarzem reprezentacji Niemiec na przyszłorocznym mundialu w RPA. W maju para decyduje się adoptować młodą dziewczynkę o imieniu Leila. Para wierzy, że jest to krok naprzód. Coś, co jeszcze mocniej ustabilizuje ich sytuację.

Początkowo można wierzyć, że to się udaje. Robert staje się jakby weselszy, częściej się otwiera na nowe rzeczy. Poświęca dużo czasu rodzinie. To były jednak pozory…

Wróg okazuje się silniejszy. Nic nie jest w stanie zabić psychicznych demonów. 10 listopada 2009 r., Robert Enke przegrywa walkę z lękiem przed każdym kolejnym dniem. 32-letni Niemiec rzuca się pod pędzący pociąg w miejscowości Neustadt am Rübenberge.

Rodzina, koledzy z boiska, kibice – wszyscy są w szoku. Najlepiej całą sytuację mogą przedstawić słowa byłego reprezentanta Polski - Jacka Krzynówka, który grał w jednym zespole z Robertem Enke. Po latach na łamach radia Weszło FM wspominał:

- Mieliśmy wtedy dzień wolny od treningu. Niedziela, popołudnie. Zadzwonił do mnie dziennikarz gazety "Bild" i powiedział, że Robert Enke nie żyje. Niech pan sobie nie robi ze mnie żartów, proszę mnie nie wypuszczać. Rozłączmy się, ja zadzwonię do kolegi z drużyny, zobaczymy, czy to prawda – odpowiedziałem. Zadzwoniłem do Sergio Pinto i spytałem, czy coś wie na ten temat. "Kurczę, Jacek, ja nic nie wiem. To niemożliwe, co ty mówisz". Wszedł w internet i… faktycznie. To była szokująca wiadomość. Nie dowierzaliśmy. Jeszcze chwilę temu razem trenowaliśmy, a stało się coś takiego. No szok. Nasza rozmowa z Sergio Pinto trwała krótko. Rozłączyliśmy się i bez żadnych ustaleń wsiadłem w samochód i przyjechałem do klubu. Cała drużyna już tam była w szatni. Dochodziliśmy, co się mogło stać. Najpierw potwierdzenia, czy faktycznie tak jest, czy nie. Siedzieliśmy w klubie do czwartej nad ranem. Wszyscy płakali. Nie dowierzali w to, co się stało. Szok.

Ceremonia pogrzebowa odbyła się w miejscu szczególnym dla Roberta. Ukochany stadion, ukochana drużyna, ukochani kibice. 40 tys. ludzi postanowiło po raz ostatni pożegnać swojego bohatera w hannoverskim koloseum. Trumna z ciałem zawodnika ustawiona była na samym środku boiska. Płakali wszyscy. Nie dlatego, że Enke już nigdy nie wybiegnie na boisko. Cały stadion, a z nim całe Niemcy płakały, ponieważ to wróg okazał się silniejszy, a wszyscy wokół byli bezradni w tym najważniejszym pojedynku. Uroczystości transmitowała stacja ARD. Wspominano najlepsze parady bramkarskie zawodnika, Alina Schmidt (17-latka, która również grała w piłkę, fanka Hannoveru) zaśpiewała "You'll never walk alone". Trumnę zawodnika nieśli piłkarze Hannoveru. Następnie Robert został pochowany w niewielkiej miejscowości Neudstatd, tuż obok zmarłej trzy lata temu córeczki.

List, który zmienił wszystko

W dzień swojej śmierci Enke spotkał się z psychologiem, odmówił terapii, twierdząc, że czuje się dobrze. Tak jednak nie miało prawa być. Ten wybitny bramkarz był jedną z wielu tysięcy osób na całym świecie, który doświadczyła swojego "czarnego psa".

Przed śmiercią Robert Enke pozostawił list dla swoich najbliższych, ale również z przekazem dla całego świata. Słowa napisane przez bramkarza zmieniają pogląd wielu ludzi na całym świecie na temat depresji. Nikt nie może zostać wobec niej sam, ponieważ z góry jest w tej walce skazany na porażkę.

W nieco innym tonie wypowiedział się Theo Zwanziger, prezes Niemieckiej Federacji Piłki Nożnej. - Jesteśmy winni Robertowi znalezienie odpowiedzi na pytanie, jak młody człowiek mógł znaleźć się w takiej sytuacji - mówił. Po śmierci Enke zabierali głos kolejni piłkarze, którzy przyznawali się do tego, że również byli w depresji podczas swojej kariery.

Również w Polsce historia Roberta Enke stała się inspiracją dla sportowców. Do walki z depresją przyznała się m.in. jedna z największych gwiazd sportów zimowych – Justyna Kowalczyk. To, jak widzimy swoich bohaterów na ekranie telewizora, to tylko nieznaczna część ich kreacji. Każdy człowiek jest inny i może być narażony na tak negatywne bodźce. Po śmierci Enke wiele federacji krajowych zaczęło mocniej interesować się stanem psychicznym swoich podopiecznych, bo tak jak brzmiały słowa w liście zmarłego bramkarza: "nikt nie może pozostać sam".

Czym jest "czarny pies" ?

Robert Enke miał wszystko, by uznać go za szczęśliwego człowieka. Zarabiał na życie grając w piłkę, czyli realizując swoją pasję. Spełniał się zawodowo, ale również na płaszczyźnie życia prywatnego. Miał wspaniałą żonę, został ojcem. Wiódł stabilne i szczęśliwe życie.

Pewnego razu na jego drodze stanął czarny pies…

Z dnia na dzień - ten niespodziewany gość - stał się jego prześladowcą. Robert starał się żyć normalnie, jednak gdy tylko ten pojawiał się w pobliżu, jego skłonność to bycia szczęśliwym szybko ulegały paraliżowi. To, co kiedyś sprawiało mu przyjemność - teraz - było powodem do lęku. Cała sytuacja stawała się coraz bardziej męcząca dla Niemca. Każde niepowodzenie, każdy smutek - bolał podwójnie. I choć zdarzały się dni, w których udawało się zgubić prześladowcę - ten zawsze wracał. W pojedynkę Robert Enke z góry był skazany na porażkę w tym nierównym pojedynku...

Losy reprezentanta Niemiec opisał w swojej książce Ronald Reng – "Życie wypuszczone z rąk". Autor znał rodzinę piłkarza, dlatego tak dobrze przedstawił całą tę historię.

Jest to opowieść o naszym bohaterze, która pomoże nam poznać coś więcej niż tylko świat piłki nożnej. Czytając ją, każdy z nas wprowadzi się w głęboki seans refleksji na temat najważniejszych wartości w naszym życiu.

Bo jak brzmią słowa słynnej piosenki: "You’ll never walk alone" (Nigdy nie będziesz szedł sam).

Foto: Twitter/FC Bayern Fans

Europa i świat

Europa i świat - najnowsze informacje

Rozrywka