czwartek, 4 kwietnia 2019 13:19

Historia pewnego zegara. Rozdział I. Odcinek 6

Autor Bernard Szwabowski
Historia pewnego zegara. Rozdział  I. Odcinek 6

W tym miejscu przytoczę kilka zdań z pamiętnika Mieczysława Sierosławskiego – kuzyna Postawków:

„Atrakcją w naszych czasach było oświetlenie mieszkania Emila światłem elektrycznym z agregatu, który sam sobie zrobił i zamontował. Trzeba przyznać, że wykonał go naprawdę wspaniale, tak lokomobilę jak i twornicę – dynamo, elektryczną. W posiadanym warsztaciku mieszczącym się w jednym pokoju swego domku z młodym pomocnikiem całymi dniami konstruował tę praktyczną zabawkę , która musiała go sumy kosztować! Dalszym pomysłem Emila to był młyn, który zbudował na maleńkiej rzeczce przepływającej przez łąki dworskie. Młynek był śliczny i zupełnie nowoczesny z młynkami walcowymi i doskonałymi pytlami – niestety w lecie i zimie brakło wody w rzece i młynek rozebrano. Takie to były Emila hobby, którym poświęcał czas, pieniądze i niepowrotne życie! Niestety był Emil ostatnim właścicielem Donos. Rozebrał dwór, wyciął park i sam w czasie drugiej wojny światowej został usunięty z własnego domu. Początkowo zamieszkał w chacie włościanina w Donosach, a następnie w jednej izbie w Kazimierzy Wielkiej, w której zmarł w biedzie – korzystając z pomocy rodziny”.

Dopisek Marii Sierosławskiej:

„W tych młodych latach kochał gorąco pannę Wolską, z którą jednak rodzice nie pozwolili mu się ożenić. Wobec tego z nikim innym się nie ożenił, związał się z chłopką mężatką z którą miał nieudanego, o złych skłonnościach syna. Zaginął on gdzieś w czasie II wojny. Chłopka ta była złym duchem Emila, zachłanna, prosta, nie opuściła go jednak do końca życia.”

Dla jasności obrazu nadmienię w tym miejscu, że w Donosach główny dwór znajdował się na wzgórku nad stawem w kierunku na południowy wschód od oficyny, w której po II wojnie mieściła się Gromadzka Rada. O tamtym dworze wspomnę w późniejszych opisach.

Pierwszy sekretarz Komitetu Powiatowego był jak już wcześniej wspominałem wielkim społecznikiem. Za jego sekretarzowania w czynach społecznych zrobiono bardzo dużo. Nie będę wymieniał poszczególnych robót, ale powiem w największym skrócie, że za jego czasów odbudowano Kazimierzę Wielką, a nie wiem czy nie właściwszym będzie w tym wypadku użyć słowa „wybudowano.”

W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku wybudowano w Kazimierzy Wielkiej wielkie osiedle domków jednorodzinnych. Wielkie bo w przeciągu dwóch lat powstało ponad sto nowych domów dla rodzin pracujących. Stworzono możliwość przekazania ludziom działek pod budowę tych domów w wieczyste użytkowanie na okres 99 lat z możliwością przekazania ich na własność. Otrzymali możliwość zakupu materiałów budowlanych i dostania tanich kredytów i kto z tego skorzystał ma do dziś rozwiązany problem mieszkaniowy. Miło było popatrzeć jak w jednym czasie wznosi się od podstaw ponad sto domów, powstaje nowe osiedle, a kto przeszedł się wtedy obok terenu budowy ma do dziś w pamięci te wznoszone domy, jeden ma dopiero fundament, drugi wybudowany do połowy a na trzecim już wiecha stoi po ukończeniu dachu. Wszystkie czerwone z dobrej jakości odonowskiej cegły.

I ten widok pracujących robotników uwijających się jak w ukropie. Brakowało murarzy, cieśli w naszej okolicy, dlatego byli sprowadzani z innych powiatów, a nawet województw. W tych latach budowała się cała polska wieś, ale nigdzie tak masowo jak w Kazimierzy Wielkiej.

Trochę zatrzymam się nad budową zalewu w samym centrum Kazimierzy. Jednakże jeżeli będę używał słowa zalew w tym miejscu, to chodzi o zalew wybudowany w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a nie ten oddany do użytku dwa lata temu o powierzchni około dwadzieścia hektarów pomiędzy Kazimierzą Wielką, a Donosami. Zaznaczę tylko, że obecnie Kazimierza Wielka ma dwa zalewy i dla odróżnienia ich, w potocznej mowie używa się powiedzenia „ stary” i „nowy”. Otóż ten zalew był budowany przy dużym wsparciu czynów społecznych. Wszystkie zakłady pracy, wszystkie instytucje z Kazimierzy Wielkiej oraz z okolicznych wiosek brały udział w budowie kazimierskiego zalewu. W tym czasie w Kazimierzy Wielkiej nie dysponowano dużym sprzętem mechanicznym, którego można by do tego celu użyć. Jedyny spychacz, który tam pracował ugrzązł w błocie i trudno go było wyciągnąć. Przecież to była budowa zalewu o powierzchni kilku hektarów w mokrym i grząskim terenie, to użycie tego rodzaju sprzętu stało też pod znakiem zapytania. Ale od czego ludzie mają głowy, a w nich rozum? Nie wiem kto to wymyślił, ale ktoś poszedł po ten rozum do głowy i zaproponował, aby w tym mokradle budującego się zalewu wybudować tory, postawić na nich koleby i z najbardziej mokrych miejsc wywozić błoto do brzegu i dopiero tam ładować na samochody i transportować w odpowiednie miejsce. Koleby to takie małe wagoniki przewrotne, których używało się do transportu gliny z jej kopalni do cegielni gdzie produkowano z niej cegłę. Jak pomyślano, tak zrobiono. Szyny, które nie były używane znalazły się w cegielni w Odonowie, koleby też i praca ruszyła pełną parą. Oczywiście to błoto samo na koleby nie weszło, tylko trzeba go było załadować przy pomocy ludzkich rąk, a potem też ludzkim napędem pchać do brzegu. Ale nic na siłę, powoli, powoli, ale do celu. Długo ta budowa trwała, ale została zwieńczona sukcesem. Cieszyli się ludziska, kiedy w dniu otwarcia pływali na żaglówkach, kajakach oraz rowerach wodnych, a wieczorem przy oświetlonej na wyspie lampie, zalew oraz Kazimierzę Wielką rozświetlały wystrzeliwane ze wszystkich stron kolorowe race i sztuczne ognie, a zabawa taneczna trwała do rana. Oj była to radość wielka. W ciepłe letnie dni zalew, a także i Kazimierza Wielka tętniła życiem, przyjeżdżały kolonie letnie dzieci z różnych miejscowości po radość i słońce do Kazimierzy Wielkiej. Ale często bywa tak, że to co dobre szybko się kończy.

Opowiem w tym miejscu ciekawe, a równocześnie śmieszne historyjki związane z budową zalewu i sekretarzem Darolem. Otóż przy budowie pracowało równocześnie dużo osób, przeważnie mężczyzn, a wiadomo, że mężczyzna wiele potrafi. Dni były upalne, a przy wysiłku człowiek się pocił, więc niewątpliwie trzeba było dużo pić płynów, aby nie dopuścić do odwodnienia organizmu. W tym celu przyniesiono wielki kociołek do którego dowożono wodę ze studni, bacząc, aby nigdy nie był pusty. Pracujący tam mężczyźni bodajże z cegielni z Odonowa wpadli na oryginalny pomysł aby przy tak ciężkiej robocie wypić coś mocniejszego.

W związku z tym zrobili składkę, a że było ich dużo uzbierała się ładna sumka. Przecież wódki pić nie będziemy zdecydowali i obliczyli, że za te pieniądze będzie kilkanaście butelek wina patykiem pisanego tzw. jabcoka. Ale jak tu pić, kiedy bez przerwy spaceruje Darol albo inni jacyś dostojnicy i ciągle jesteśmy w zasięgu czyichś oczu. I znów wpadli na oryginalny pomysł.

Zdzisław Kuliś

WYSPA Z LATARNIĄ

Kiedyś w Kazimierzy zrobili zalew

I dużą wyspę z neonami

Zakładał ci je, oj Krzysiek Fircyk,

Ten z wydatnymi uszami.

Aby neony jakoś powiesić,

Wysoki słup postawili,

Po co tę wyspę trzeba oświetlać,

Wszyscy się ludzie dziwili.

Jedni mówili, że będzie służyć

Jako ta morska latarnia,

Drudzy mówili, że można pływać,

Kiedy noc zalew ogarnia.

Na wymienionym tymże zalewie

Wiele kajaków pływało.

Były żaglówki, wodne rowery,

Oj Boże, co się tam działo!

Nawet sam Krzysiek, wieszając lampę,

Nie wiedział, co z tego będzie,

A gdy minęło prawie pół wieku,

To się wylęgły łabędzie.

I jeden wielki siedzi na wyspie,

Świeci dużymi oczami.

Od lat na próżno wytrzeszcza oczy

Za dawniejszymi łódkami.

Lampy na wyspie już dawno nie ma,

Bo nowe czasy nastają.

Krzysiek, jak dawniej, chodzi wesoły,

A uszy dobrze się mają.

Szczególnie teraz będą potrzebne,

Gdy hejnał z wieży popłynie

Z samego szczytu, po falach zalewu,

O południowej godzinie.

Zdzisław Kuliś

Donosy, lipiec 2009 r.

foto 1: Tak wygląda obecnie jedna z ulic osiedla wybudowanego w Kazimierzy Wielkiej w latach sześćdziesiątych. (fot. Z Kuliś)

foto 2: Zalew w Kazimierzy Wielkiej w latach sześćdziesiątych na tle cukrowni „Łubna” (fot. ze zbiorów autora)

Historia

Historia - najnowsze informacje

Rozrywka