wtorek, 4 września 2012 19:43

Beata Kozidrak: "Wzajemnie się nakręcamy"

Autor Anna Piątkowska-Borek
Beata Kozidrak: "Wzajemnie się nakręcamy"

Beata Kozidrak na polskiej scenie muzycznej pojawiła się w 1978 roku. Razem z zespołem Bajm wystąpiła wtedy m. in. na Festiwalu w Opolu, gdzie zajęli II miejsce. Od tamtej pory śpiewa, „zarażając” wszystkich swoją energią i optymizmem, a publiczność kocha ją właśnie za to, że jest „dla niej”, dla tych, którzy jej słuchają, nieważne czy w wielkiej sali koncertowej czy w małym miasteczku. Wszyscy przecież mają serca, a ona do tych właśnie serc chce trafić swoimi utworami. I trafia. Często spotyka ludzi, którzy mówią, że słuchając jej piosenek, podjęli ważną życiową decyzję lub pomogły im one przetrwać trudne chwile. Dla artystki takie wyznania są bezcenne.

W dzieciństwie marzyła Pani, by zostać baletnicą. Kiedy te plany się zmieniły?

– Baletem interesowałam się, będąc jeszcze małą dziewczynką. Jak miałam 6 lat, rodzice zapisali mnie do ogniska baletowego. Około 7 lat taniec był moją wielką pasją, aż do momentu, kiedy rodzice wyprowadzili się ze starówki lubelskiej. Na zajęcia miałam wtedy bardzo daleko, więc to zainteresowanie baletem umarło, można powiedzieć, śmiercią naturalną.
A muzyka zawsze towarzyszyła nam w domu rodzinnym. Moje starsze rodzeństwo cały czas jej słuchało, więc i ja nasiąkałam jak gąbka tym, co się działo wówczas w muzycznym świecie. Śpiewać zaczęłam jednak tak naprawdę dopiero w liceum.

Pamięta Pani swój pierwszy występ przed publicznością?

– To był taki mini recital w Lubelskim Domu Kultury. Śpiewałam wtedy 40 minut, a mój brat grał na gitarze. Były to m. in. jego kompozycje z tekstami mojej siostry.

Poza tym brat zabierał mnie na muzyczne imprezy studenckie. Razem występowaliśmy, więc powoli uczyłam się sceny.

Zawsze na koncertach jest Pani „wulkanem energii”. Skąd ją Pani czerpie?

– Nie mam pojęcia (śmiech). Przeżyłam piękną przygodę, która nadal trwa. I to jest niezwykła sprawa. Energii zawsze dodaje mi muzyka i moja publiczność. Myślę, że to jest takie odwzajemnianie, oddawanie sobie energii. Ludzie liczą na to, że ja wpadnę na scenę, że dam z siebie wszystko, że spowoduję, że świat będzie w tej chwili piękniejszy. Ludzie potrzebują takich wrażliwych momentów i ja również. To działa obopólnie. Ja im daję energię, oni mnie, nawzajem się nakręcamy. To są chwile, których się nigdy nie zapomina.

Co Pani czuje, gdy dowiaduje się, że Pani utwór komuś pomógł przeżyć trudne chwile?

– Jest to naprawdę bardzo miłe. To jest jakby podziękowanie za wszystkie nieprzyjemne rzeczy, jakie są związane z moim zawodem - częste podróże, niebezpieczeństwo, stres, który się gdzieś tam w człowieku odkłada. To wszystko schodzi na dalszy plan, kiedy się słyszy tak miłe opinie, że np. moje teksty pomagają w podejmowaniu trudnych decyzji, dodają siły, by przetrwać trudne sytuacje. Tak było np. z ostatnim albumem „Blondynka”. Dostałam mnóstwo pozytywnych e-maili.

A Pani jest zadowolona z tej płyty?

– Każdy artysta liczy na dużo, to jest naturalna sprawa. Ja jednak jestem szczęśliwa, że taką płytę nagrałam. Dla mnie to jest istotny moment, w którym mogę wypowiedzieć się poprzez teksty. Tego mi brakowało przez ostatnie lata. A jeśli się to jeszcze podoba innym, to już jest wielki sukces.

Kim jest tytułowa „Blondynka”?

– To my, kobiety. Symbol kobiecej siły, a jednocześnie kobiecych słabości. W każdym tekście, który napisałam do tej płyty, jest dużo o kobietach. Poruszane są problemy, które przeżywamy. A to, że akurat w tytule znalazła się blondynka, to nie ma znaczenia. Równie dobrze mogła być to brunetka, czy szatynka. Wszystkie jesteśmy do siebie podobne. Z wiekiem inaczej patrzymy na świat, życie nas uczy, jak pokonywać pewne bariery, trudności, by w końcu być szczęśliwą.

Z zespołem Bajm wkrótce będziecie wspólnie obchodzić 35 jubileusz. Jaki był najbardziej wzruszający moment, który razem przeżyliście w ciągu tych lat wspólnego grania?

– Było ich mnóstwo. Chociaż pamiętam, jak raz przed sceną była śliczna młoda dziewczyna na wózku, a za nią stała jej mama. Ja wtedy śpiewałam „Szklankę wody” i ta matka płakała. Strasznie się wzruszyłam i uświadomiłam sobie, że ten tekst, który napisałam o chłopaku narkomanie, nagle ma inne znaczenie. Nie takie akurat, o jakim myślałam, pisząc go, ale również inne, niezwykle ważne. I to mnie nauczyło, że nie trzeba mówić o tekście, bo każdy z nas sam odkrywa prawdę, jego sens. Zespół też to widział i to doświadczenie dla każdego z nas było wzruszające.

Jest Pani doskonałym przykładem na to, że można połączyć życie zawodowe z życiem rodzinnym. Trudno było to osiągnąć?

– Na pewno nie było to łatwe, może dlatego, że wcześnie zostałam mamą. Cały dzień musiałam poukładać tak, by mieć czas dla dziecka, dla siebie, dla męża, na próby, występy, pisanie tekstów itd. Tych działań było mnóstwo. Miałam naprawdę dużo obowiązków. Nauczyło mnie to jednak odpowiedzialności i przekonało, że można tak wykorzystać dzień, żeby na wszystko starczyło czasu. I powiem Pani szczerze, że teraz przychodzi mi to z łatwością. Wystarczy tylko zaplanować sobie dzień. Dobra organizacja jest kluczem do sukcesu.

Zawsze chciałam mieć normalną rodzinę. To było moim priorytetem - szczęście rodzinne. Myślę, że każda kobieta, która ma dzieci i pracę zawodową, musi to jakoś pogodzić, choć nie zawsze jest to łatwe.

Ze swoim mężem Andrzejem tworzy Pani udany związek od wielu lat. Jak się poznaliście? Co pomyślała Pani, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy?

– Mój brat Jarek, starszy ode mnie o 5 lat, przyjaźnił się z Andrzejem. Razem grali w zespole rockowym i kiedyś brat zaprosił Andrzeja do nas do domu. Zawsze wiedziałam, że jest przystojnym facetem. Był ode mnie 5 lat starszy - ja byłam jeszcze nastolatką, a on już młodym mężczyzną. Najpierw jednak zwróciłam uwagę na to, że bardzo fajnie się ubierał (śmiech). On jednak nie zwracał na mnie początkowo uwagi, byłam przecież nastolatką, młodszą siostrą kolegi.

Co, według Pani, pozwala związkowi przetrwać długie lata?

– Wzajemna akceptacja, lojalność, szczera rozmowa, gdy dzieje się coś złego. Oczywiście miłość też jest bardzo istotna. Ten pierwszy moment zauroczenia, oczarowania mija i przychodzi miłość, przyjaźń, którą trzeba pielęgnować i pamiętać o niej przy każdym konflikcie.

Wspomniała Pani kiedyś, że relaksuje się w kuchni. Czy są jakieś specjalności kuchni Beaty Kozidrak?

– Mogę się pochwalić kilkoma. Generalnie lubię przyrządzać mięsa pieczone z różnymi sosami, np. indyk na słodko z sosem żurawinowym lub brzoskwiniowym.

Czy ma Pani jakieś wyjątkowe wspomnienia z występów na południu Polski?

– Pamiętam Muszynę. Przez wiele lat, jeszcze jako mała dziewczynka jeździłam tam z rodzicami. Później nasz zespół został tam zaproszony na koncert. Było mnóstwo ludzi, a ja powiedziałam o tym, że pamiętam to miasto i widzę, jak się rozbudowało. Strasznie cieszyłam się z powrotu w to miejsce.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała
Anna Piątkowska-Borek

fot. Materiały prasowe

Cała prawda o... - najnowsze informacje

Rozrywka