wtorek, 20 lutego 2024 05:22

Jest obecna wszędzie, zyskując coraz większe grono wielbicieli. Na czym polega jej fenomen?

Autor Mirosław Haładyj
Jest obecna wszędzie, zyskując coraz większe grono wielbicieli. Na czym polega jej fenomen?

– Jeszcze 30 lat temu większość czytelników szeroko rozumianej fantastyki stanowili mężczyźni. Teraz jest bardzo dużo kobiet, które rzadziej wybierają – nie wchodząc w dyskusję dlaczego – SF niż na przykład fantasy. Więc myślę, że to jest bardzo ciekawa i prężnie rozwijająca się odmiana literatury w Polsce. I dobrze. Tego chcieliśmy, kiedy 30-40 lat temu zakładaliśmy pisma, robiliśmy fanziny, pisaliśmy własne opowiadania, próbowaliśmy znaleźć miejsce na rynku dla siebie i naszych kolegów – mówi przy okazji omawiania komiksowej „Historii science fiction”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Egmont, Tomasz Kołodziejczak, pisarz SF, wydawca komiksów, twórca „Kanału Fantastycznego” na YouTubie.

Dziś science fiction jest obecne wszędzie, nie tylko w literaturze, ale także w filmach, grach wideo, a nawet w życiu codziennym. Kto wymyślił słowo „science fiction”, a kto „robot”? Kim są wielcy autorzy tego gatunku? Które dzieła trzeba przeczytać? Na te pytania odpowie komiksowy przewodnik „Historia science fiction”, który za sprawą wydawnictwa Egmont trafiła na księgarskie półki 14 lutego.

Ta kompleksowa historia gatunku science fiction, opowiedziana w formie komiksu w fascynujących szczegółach, kreśli jej dzieje od początków gatunku aż do czasów współczesnych. Każdy czytelnik będzie mógł z łatwością odnaleźć się w świecie wizjonerskich twórców, którzy, od Asimova przez Lema do Zelaznego odcisnęli swoje piętno w rozwoju science fiction.

Okładka „Historii science fiction”/Fot.: Wydawnictwo Egmont, materiały prasowe
Okładka „Historii science fiction”/Fot.: Wydawnictwo Egmont, materiały prasowe

Album stworzyli scenarzysta i historyk Xavier Dollo i rysownik Djibril Morissette-Phana („All-New Wolverine, X-Men: Gold”, „Star-Lord”). – Chylę czoła przed pracą Xaviera Dollo i Djibrila Morissette-Phana, którzy w tym monumentalnym, pouczającym i dostarczającym rozrywki dziele przedstawiają nam możliwie najbardziej kompletną panoramę science fiction, starannie udokumentowaną, usystematyzowaną i kreatywnie poprowadzoną – podkreśla w przedmowie do albumu Pierre Bordage, francuski pisarz i scenarzysta SF, dodając: – Te odwiedziny robotów Jenkinsa i Robby’ego u Clifforda Simaka i zwiedzanie domu SF, to spotkanie u Johna Campbella wielkich mistrzów złotego wieku, podczas którego Asimov, van Vogt, Heinlein i Sturgeon opowiadają o swoich inspiracjach, doświadczeniach i dziełach; ta rozległa przestrzeń poświęcona pionierom gatunku SF: Mary Shelley i jej „Frankensteinowi”, Jules’owi Verne’owi, H.G. Wellsowi, te stronice poświęcone wielkim pisarzom jak Herbert i Dick… Oczywiście nie zdołam przywołać tu wszystkich poruszonych przez twórców tematów ani wymienionych autorów. Musicie odkryć ich sami. Pomogą wam w tym pomysły narracyjne Xaviera oraz rysunki Djibrila, które czasami wyglądają jak wyjęte prosto z publikacji pulpowych i wprowadzają nas w klimat kolejnych epok, a jednocześnie cudownie uspójniają całość.

Z niniejszym albumem czytelnik może prześledzić historię science fiction od antyku do współczesności. Autorzy nie tylko omawiają najważniejsze dzieła gatunku i tłumaczą, dlaczego miały wpływ na jego rozwój, ale również proponują czytelnikowi seriale, komiksy czy magazyny, które pozwalają poszerzyć wiedzę o konkretnym zagadnieniu. Dużo miejsca poświęcają amerykańskiej i francuskiej scenie SF, ale można tu również przeczytać o rozwoju gatunku w innych krajach Europy, a także w Azji, Ameryce Południowej i Afryce. Ta publikacja to przewodnik po science fiction zarówno dla wytrawnych fanów gatunku, jak również dla osób, które chciałyby rozpocząć swoją przygodę z SF i nie wiedzą, od czego zacząć.

„Historię science fiction” uzupełnia obszerny tekst Tomasza Kołodziejczaka poświęcony rozwojowi SF w Polsce. Szkic „Cyberbalonem na solaris” prezentuje w skrócie dzieje gatunku od końca XVIII wieku do czasów współczesnych, najważniejszych twórców, specyfikę rodzimej fantastyki oraz perturbacje rynkowe.

Z autorem posłowia porozmawialiśmy o najnowszym "must have" każdego fana science fiction, które ukazało się nakładem Wydawnictwa Egmont.

Tomasz Kołodziejczak, pisarz sf, wydawca komiksów, twórca „Kanału Fantastycznego” na YouTubie/Fot. Michał Najberg
Tomasz Kołodziejczak, pisarz sf, wydawca komiksów, twórca „Kanału Fantastycznego” na YouTubie/Fot. Michał Najberg

Panie Tomaszu, w „Historii science fiction” mamy do czynienia z naprawdę bogatą opowieścią dotyczącą głównego nurtu tego gatunku. Pan jest autorem posłowia stanowiącego pewne uzupełnienie tego komiksu, dopowiadając rodzimą historię science fiction.

– To może dwa zdania o samym komiksie. To jest projekt międzynarodowy przygotowywany na rynki całego świata i z naturalnych powodów koncentruje się na największej i chyba jednak najważniejszej dla historii gatunku science fiction strefie językowej, czyli strefie anglojęzycznej. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania były dostarczycielami bardzo wielu autorów, znanych nazwisk, znakomitych dzieł. To właśnie w Stanach popkultura i fandomowa kultura science fiction rozwinęła się najmocniej. A ponieważ jest to komiks wykreowany przez autorów francuskich, to poświęcają oni również sporo miejsca fantastyce frankofońskiej, może o parę stron za dużo. Oczywiście warto zawsze się czegoś ciekawego dowiedzieć, szczególnie, że przecież jest to fantastyka Verne’a, Rosny’ego czy Boulle’a. Verne, wiadomo, jest klasykiem, Rosny to przede wszystkim „Walka o ogień”, a Boulle – „Planeta małp”. Tak więc Francja też dostarczała bardzo znanych tematów i brandów, ale bez wątpienia fantastyka spoza tych dwóch stref językowych została potraktowana mocno skrótowo. Znajdziemy tu oczywiście informacje o Stanisławie Lemie, jest też co nieco o fantastyce rosyjskiej czy niemieckiej, ale nie jest tego szczególnie dużo. Polski wydawca zdecydował, żeby uzupełnić tę książkę o posłowie już napisane, nie narysowane, dotyczące polskiej fantastyki.

Dobrze, że wydawnictwo zdecydowało się to zrobić, ponieważ, choć Lem został uwzględniony w międzynarodowym gremium „Historii…”, pozostaje spory niedosyt.

– Lemowi poświęciłem też osobny fragment mojego posłowia. Oczywiście, mój tekst ze względu na ograniczoną ilość miejsca jest bardzo napchany nazwiskami i faktami. Próbowałem opowiedzieć jak najwięcej, dając pewne punkty zaczepienia dla czytelnika, po to, by mógł sam wyszukać i zgłębić interesujące go zagadnienia. Staram się też pokazać proces przemiany gatunku, wpływ czynników historycznych, wydawniczych, poligraficznych na to, co się z polską fantastyką działo. Mam nadzieję, że w miarę przystępnie udało mi się to zawrzeć tak, żeby nie była to tylko czysta wyliczanka nazwisk i tytułów. Jak wspomniałem, poświęcam Lemowi osobny akapit, bo uważam go za genialnego pisarza, który tworzył na absolutnie światowym poziomie. W moim przekonaniu jest to jeden z 3-4 najlepszych pisarzy science fiction w historii gatunku. Uważam też, że Polska science fiction wygenerowała sporo innych bardzo dobrych tekstów i wielu autorów ma coś do powiedzenia. Pamiętamy oczywiście o Januszu Zajdlu i jego dokonaniach, ale jest wielu innych. Myślę, że Jacek Dukaj również jest pisarzem światowym, choć trudnym zapewne do tłumaczenia. Jak powiedziałem, mamy spory wybór, ale w ostatnich dwóch dekadach trzeba zauważyć też, poza science fiction, eksplozję fantasy, urban fantasy czy horroru. Jednocześnie mamy sporo lepiej bądź gorzej zrobionej SF rozrywkowej, tekstów bawiących się konwencją i mieszających gatunki. Odkrywających też lokalność, Polskę i różne rzeczy, które dzieją się u nas, które poruszają nasze narodowe sprawy. Już nie musimy ludzi wysyłać na Marsa czy do Ameryki. Klasyczna hard science fiction jest w pewnym odwrocie. A może po prostu zajmuje tyle miejsca, ile powinna zajmować, a za to bardzo urosły fantasy i inne, mniej technologiczne odmiany fantastyki. Pojawiło się również mnóstwo czytelniczek. Jeszcze 30 lat temu większość czytelników szeroko rozumianej fantastyki stanowili mężczyźni. Teraz jest bardzo dużo kobiet, które rzadziej wybierają - nie wchodząc w dyskusję dlaczego – SF niż na przykład fantasy. Więc myślę, że to jest bardzo ciekawa i prężnie rozwijająca się odmiana literatury w Polsce. I dobrze. Tego chcieliśmy, kiedy 30-40 lat temu zakładaliśmy pisma, robiliśmy fanziny, pisaliśmy własne opowiadania, próbowaliśmy znaleźć miejsce na rynku dla siebie i naszych kolegów.

Fakt, że „Historia science fiction” została wydana jako komiks, wydaje się w pełni uzasadniony i trafny, bo sam komiks sporo zawdzięcza science fiction, podobnie jak science fiction komiksowi.

– To prawda, są to media przenikające się, szczególnie obecnie. Komiksy z tego gatunku zaczęły powstawać wtedy, kiedy w Stanach zaczęła się kształtować popkulturowa literatura fantastyczno naukowa, czyli jeszcze przed wojną. Potem te media gdzieś obok siebie krążyły – pamiętajmy, że Superman to przecież kosmita – by w końcu zacząć się przeplatać. Podobnie w komiksie europejskim, franko-belgijskim (bo on jest tu najważniejszy), komiksy fantastyczno-naukowe również pojawiły się bardzo wcześnie. Oba te media, literatura i komiks, obsługiwały młodych ludzi (bo na początku odbiorcami tego rodzaju treści byli raczej młodzi czytelnicy), tych zainteresowanych kulturą popularną, kosmosem i jego podbojem, rozwojem nauki. Więc one zawsze się krzyżowały, aczkolwiek trzeba też powiedzieć, że równocześnie rozwijały się niezależnie od siebie. Miały swoich własnych mistrzów, swoje własne dzieła. Oczywiście, inspirowały się wzajemnie, bo bardzo wielu ludzi, którzy czytają fantastykę, czyta również komiksy i na odwrót. Dla mojego pokolenia, które do popkultury weszło w PRL-u (myślę tu o latach siedemdziesiątych i pierwszej połowie lat osiemdziesiątych), było zupełnie naturalne, że zbieraliśmy i czytaliśmy jednocześnie komiksy oraz literaturę. Dodajmy może jeszcze, że obecnie te fandomy (książkowy i komiksowy) rozeszły się.

Dlaczego?

– Mamy takie czasy, że jest bardzo duża podaż książek fantastycznych, bardzo duża podaż komiksów i oczywiście w obu tych grupach jest wielu fanów, którzy raczej korzystają przede wszystkim z jednego medium (tego bardziej lubianego). To też moje osobiste doświadczenie, bo w ostatnich latach spotkałem wielu fanów, którzy znali mnie jako szefa głównego wydawnictwa komiksowego w Polsce – Egmontu, ale nie mieli zielonego pojęcia, że nieco wcześniej (a właściwie nawet przez wiele lat równolegle) byłem autorem fantastyki, do tego piszącymi sporo i nagradzanym. Więc, oczywiście, to są też światy trochę równoległe, ale zawsze obok siebie biegnące. I ta pozycja, o której rozmawiamy – „Historia science fiction” – pokazuje, że one mogą się połączyć także w takiej oto postaci. Że za pomocą medium komiksu można powiedzieć o historii literatury science fiction. I odwrotnie, bo oczywiście istnieją też książki o historii komiksu.

Cieszę się, że pan o tym powiedział, bo wydaje się, że w Polsce wzajemne stosunki między fantastyką i komiksem są szczególnie bliskie. I tak, jak pan powiedział, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych było to bardzo widoczne.

– Pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy wydawnictwo KAW bardzo intensywnie rozwija publikacje polskiej fantastyki w serii „Fantastyka, przygoda, rozrywka” (nazywaliśmy ją wtedy „serią z glizdą”). To samo wydawnictwo bardzo aktywnie wydawało, całkiem nowoczesne jak na owe czasy, komiksy. Myślę tu przede wszystkim o piśmie „Relax”, ale także o mniej znanej od niego „Alfie”, w której drukowano komiksy, a także prozę fantastyczną. Po drugie, znaczący jest rok 1982: na rynku pojawia się pismo „Fantastyka” (zasadniczo poświęcone literaturze), w którym jednak komiks od początku był obecny. Tam pojawił się Funky Koval, ale też wiele innych tytułów. Jednak przede wszystkim było to pismo, które pisało o komiksie, traktowało go jako jedną z form sztuki, a bardzo wielu rysowników, których dziś postrzegamy raczej jako rysowników komiksów (Przemek Truściński, Krzysztof Gawronkiewicz, Piotr Kowalski), robiło dla „Fantastyki” ilustracje. Także rzeczywiście wtedy w Polsce te środowiska bardzo mocno się przenikały.

Wracając do pana posłowia, pewną ciekawostką może być fakt, że źródeł gatunku dopatruje się pan w epoce oświecenia i dziełach biskupa Ignacego Krasickiego, którego raczej kojarzymy z jego bajek.

– Tak, wyprowadzam początki polskiej fantastyki z tych dawniejszych dzieł. Podobnie zresztą jak czynią to autorzy „Historii science fiction”, jeśli chodzi o fantastykę światową. Tak szczerze powiedziawszy, to fantastyka jako gatunek zaczęła funkcjonować poważniej na przełomie XIX i XX w. Trylogia Jerzego Żuławskiego rozpoczęta „Na srebrny globie” jest takim kluczowym osiągnięciem tamtych czasów. Jednak tak naprawdę z fantastyką naukową, rozumianą jako samodzielny gatunek literacki – zdefiniowany, obsługiwany przez własnych serie wydawnicze, ze samoświadomością krytyczną – zaczęliśmy mieć do czynienia dopiero w połowie lat pięćdziesiątych XX w. Wtedy powstają pierwsze serie science fiction, wtedy Lem zaczyna publikować swoje najważniejsze książki. Wtedy też powstają stałe rubryki fantastyki w pismach takich, jak „Młody Technik”.

Skoro mamy takie tradycje i tak dużo dzieł w tym gatunku, to dlaczego na żadnym uniwersytecie w Polsce na wydziale filologicznym nie powstała katedra literatury fantastycznej, czy choćby science fiction lub fantasy? Co jest przyczyną takiego stanu rzeczy? Czy badacze są uprzedzeni do fantastyki?

– Podobne rozmowy, przyznaję, toczyłem 40 lat temu jako młody fan. Uważaliśmy, że fantastyka naukowa jest niedoceniana, że jest traktowana po macoszemu przez krytyków tak zwanego głównego nurtu, co oczywiście wtedy było prawdą i co być może jest również częściowo prawdą i dzisiaj. Ale z drugiej strony trzeba powiedzieć, że obecnie powstaje sporo prac filologicznych o fantastyce. Może nie śledzę tego bardzo dokładnie, bo nie zajmuję się pracą naukową w tym obszarze, ale jednak docierają do mnie i książki, i artykuły poświęcone historii fantastyki w różnych jej aspektach, także fandomowi. Więc coś się dzieje. To naturalna zmiana, bo przecież pracownikami naukowymi na uczelniach są ludzie, którzy mają 30, 40, 50 lat, którzy sami w młodości czytali dużo fantastyki. To po pierwsze. A po drugie, chyba zmieniło się jednak to, że jeśli rozmawiamy o pisarstwie Lema, Bradbury’ego, Dicka czy Le Guin, to także poważna krytyka literacka rozumie, że ma do czynienia z wysokiej klasy literaturą, która w pewien charakterystyczny sposób, używając swoistego języka, opisuje człowieka, społeczeństwo, cywilizację. Oczywiście, fantastyka naukowa w swojej istocie jest specyficzna. To dotyczy tego, czym się zajmuje, w jaki sposób opowiada. Jest to pewnie bardziej uchwytne dla jej fanów, miłośników, dla ludzi, którzy są zainteresowani może bardziej naukami ścisłymi, jeśli mówimy o science fiction, o tej twardej fantastyce. Z natury rzeczy taka literatura jest nieco bardziej hermetyczna i być może mniej poznawalna przez filologów, którzy z założenia są raczej humanistami niż ściślakami.

Czyli nie będzie pan narzekał?

– Nie. Uważam, że dużo się zmieniło na plus. Oczywiście zawsze mogłoby być lepiej i więcej. Prawda jest też taka, że część tych prac, które zdarzyło mi się czytać o fantastyce naukowej, nie oddają do końca jej istoty. Zapewne wynika to z tego, o czym mówiłem wcześniej – że są to prace pisane przez badaczy z wykształceniem humanistycznym, przykładających literaturoznawcze szkiełko do czegoś, co nie do końca rozumieją. To jest tak, jakby oczytany fizyk wziął się za analizę złożonej poezji. Być może nawet odkryłby kwestie, których nie dostrzegają filolodzy, ale pewnych aspektów całości dzieła by nie wyłapał. Tak jest też chyba z fantastyką naukową. Jeśli ktoś nie lubi czytać o rakietach, robotach, wehikułach czasu, jeśli nie interesuje go postęp naukowy, to może mieć kłopot ze znalezieniem frajdy z czytania SF. Przepraszam, wiem, że upraszczam, ale, czytając wiele opracowań, odnoszę takie wrażenie. Z fantasy jest chyba trochę inaczej. Wydaje mi się ona gatunkiem z łatwiejszym dla humanistów dostępem. Stąd chyba trochę więcej prac powstaje na jej temat, niż na temat klasycznej fantastyki naukowej. Komiks, który stanowi pretekst naszej rozmowy, czyli „Historia science fiction”, traktuje przede wszystkim o literaturze SF. To wydawnictwo dotyka wprawdzie też innych odmian fantastyki – fantasy i horroru, dotyka też innych mediów – komiksu czy kina, ale przede wszystkim jest poświęcone literaturze. I według mojej opinii – a naczytałem się w życiu zarówno dużo fantastyki, jak i książek o niej traktujących - jest bardzo solidnym źródłem wiedzy. To atrakcyjnie podane kompendium zawierające bardzo dużo faktów, nazwisk, dat, ale podanych w ciekawy sposób. W komiksie zastosowano narracyjne sztuczki, które sprawiają, że całość czyta się bardzo przyjemnie. No i są ilustracje, które ułatwiają pokazanie niektórych rzeczy. Myślę, że to jest interesująca lektura dla każdej osoby, która interesuje się fantastyką naukową i historią tej odmiany literackiej.

Wracając do komiksu, jak to zostało powiedziane, pokazano ewolucję gatunku, wskazując źródło już w „Odysei” Homera. Pan również to robi w swoim posłowiu, gdzie, wyprowadzając korzenie rodzimego science fiction z literatury oświecenia i „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadków”, przywołuje pan jeszcze „Woyciecha Zdarzyńskiego, życie i przypadki swoje opisującego”. Te tytuły przywołują na myśl „Robinsona Cruzoe”, a, pozostając bardziej w gatunku, to „Tajemniczą Wyspę”. Wczesna science fiction stanowiła chyba bardziej summę dokonań człowieka niż profetyczne wizje, do czego przyzwyczaiły nas bardziej współczesne utwory. Z kolei współcześnie postęp naukowy jest tak duży i szybki, że w nadążeniu za nowinkami mają problem naukowcy, a co dopiero pisarze. Może pewna niszowość tego gatunku, o czym pan wspomniał, wynika właśnie z tego? Trudno w takich okolicznościach porywać się na prognozowanie rozwoju technologii.

– Mamy tu sporo wątków, zacznijmy więc od początku. Te dwa polskie utwory, które pan przywołał, wywodzą się z tradycji powieści podróżniczej, powiastki filozoficznej i utopii, wpisując się w tradycję Thomasa Moora, i przynależą raczej do tego obszaru literackiego. Proza Verne'a to jest już fantastyka naukowa, choć bliskiego zasięgu. Zwracam uwagę, że Verne właściwie nie wymyślał żadnych technologii science fiction sensu stricte. Łódź podwodna Kapitana Nemo jest oczywiście szybka, nowoczesna i z pewnością taki statek wówczas nie istniał, ale okręty podwodne już pływały. Armata, która w powieści Verne'a wystrzeliwuje ludzi na Księżyc, jest potężna i ówczesna ludzkość nie byłaby w stanie jej zbudować, ale to nadal tylko armata. Niemniej twórczość Verne’a jest pierwszą fazą w rozwoju gatunku, kierującą się zasadą: bierzemy urządzenia, które widzimy za oknem i ulepszamy je tak, by były szybsze, większe, sprawniejsze. Z kolei George Wells jest najważniejszym pisarzem drugiej fazy fantastyki naukowej, kiedy autorzy zaczęli wymyślać nowe, nieistniejące urządzenia, istoty, wynalazki – np. machinę czasu, Marsjan czy materię o ujemnej grawitacji, choć to, zdaje się, że wcześniej zrobił u nas Prus swoim materiałem lżejszym od powietrza.

A co ze współczesną fantastyką naukową? Postęp naukowy stał się przeszkodą?

– Autorzy fantastyki naukowej swoją wyobraźnią przesunęli suwaki poznania ludzkości w takie obszary, w których nauka współczesna jeszcze nie funkcjonuje i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie funkcjonować. Z opisu nowych wynalazków przeszli do opisu nowych fizyk. Nowoczesna fantastyka naukowa jest już bardzo odległa od takiego klasycznego, jeszcze Verne’owskiego pojmowania rzeczywistości. I trochę podobnie jest z współczesną nauką, która stała się bardzo trudna do zrozumienia dla przeciętnego człowieka. Jeszcze na początku XX wieku wykształcona osoba była w stanie z grubsza zrozumieć nauki ścisłe, czyli Newtona i to, co się działo przed Einsteinem. Dzisiaj nie tylko humanista, ale nawet inżynier, jeśli nie jest specjalistą w danej dziedzinie, może mieć kłopot ze rozumieniem najnowszej fizyki. Więc tu rzeczywiście jest problem z czytelnikiem zaawansowanej SF.

Panie Tomaszu, na koniec trzy krótkie pytania. Pierwsze o ulubioną powieść science fiction.

– Moim ulubionym pisarzem science fiction jest Stanisław Lem, a moim ulubionym jego tekstem „Opowieści o Pilocie Pirxie”. Jeżeli miałbym wskazać jakąś jego powieść, to byłby to „Niezwyciężony”.

Pytanie numer dwa: ulubiony komiks science fiction?

– Odpowiedź na to pytanie będzie może dziwna, bo to „Kajtek i Koko w kosmosie”. Zakochałem się w tym komiksie dawno temu, on jest trochę dla dzieci, bardziej humorystyczny, ale stanowi wspaniałe wspomnienie z dzieciństwa i niesie za sobą gigantyczne pokłady nostalgii. Jeżeli Thorgala potraktujemy częściowo jako komiks science fiction (bo przecież są w nim kosmici), to i on jest na tej liście.

I trzecie pytanie: jaki jest pana ulubiony komiks, będący adaptacją powieści science fiction?

– Moją ulubioną adaptacją powieści jest „Wieczna wojna” Haldemana, narysowana przez Marvano. Uważam ją za adaptację genialną.

Fot. gł.: Tomasz Kołodziejczak/Michał Najberg

Dobra książka

Dobra książka - najnowsze informacje

Rozrywka